Z literaturą duńską dotychczas nie miałam do czynienia. Nasz rodzimy rynek wydawniczy promuje raczej pisarzy zgoła innych narodowości. A szkoda, bo w ten sposób bardzo często zdarza się, że naprawdę dobre książki pozostają gdzieś w cieniu innych, znacznie słabszych pozycji. "Submarino" zdecydowanie potwierdza tę regułę, bo jest to powieść godna uwagi, choć przyznać muszę, że nie należy do lektur łatwych i przyjemnych.
Pierwsza część książki to historia Nicka, trzydziestoletniego mężczyzny, który właśnie wyszedł z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok za ciężkie pobicie. Nie ma nikogo ani niczego - rodziny, mieszkania, pracy. Pomieszkuje więc w starym pensjonacie socjalnym, gdzie pokoje przypominają mysie nory, a właścicielka jest wścibską starszą panią. Nadmiar wolnego czasu zabija głównie alkoholem oraz przypadkowym seksem z młodą kobietą zamieszkującą sąsiedni pokój. W ten sposób toczy się jego życie – z zupełnym brakiem perspektyw na poprawę bytu. Poznając losy Nicka, równolegle spotykamy kolejnego bohatera książki, czyli główną postać drugiej historii. Jest to mężczyzna, którego imienia nie znamy. Wiemy o nim tylko tyle, że jest bratem Nicka, samotnie wychowuje sześcioletniego synka i jest uzależniony od heroiny. Jego żona, również narkomanka, zginęła potrącona przez samochód. Mężczyzna, zdany tylko na siebie, dąży do tego, aby jego dziecko było szczęśliwe, miało wszystko, czego mu potrzeba oraz – przede wszystkim – wyrosło na kogoś, kto nigdy nie będzie musiał wstydzić się ojca-narkomana.
„Submarino” to książka trudna i przytłaczająca duszną atmosferą – ten fakt jest wyczuwalny już od pierwszych stron. Nie ma tu miejsca na radość, szczęście i przyjemności. Autor wprowadza nas w życie ludzi, którzy nie wiedzą, czym jest prawdziwy dom, prawdziwa miłość, życie bez alkoholu, narkotyków i przemocy. Wkraczamy do tej części duńskiego miasta, która z pozoru jest zupełnie niedostępna dla ludzi „normalnych”, tych „z wyższych sfer”. Miasto, w którym żyją bohaterowie książki to miasto brudne, przepełnione wykolejonymi ludźmi. Pracują tylko nieliczni. Niewielu ma własne mieszkanie. Większość boryka się z samotnością, która jest ceną za życie w towarzystwie narkotyków. Pozory szczęścia stwarzają właśnie dragi, o które narkomani potrafią nawet żebrać, czy w desperacji decydują się sprzedać własne ciało za „działkę”.
Jonas T. Bengtsson posługuje się oryginalnym, a przy tym ciekawym stylem. Przeważają zdanie krótkie, bez ozdobników i upiększeń. Autor często zupełnie pomija chronologię wydarzeń i przeplata ze sobą kilka różnych wątków, dlatego momentami istnieje ryzyko pogubienia się we wszystkim, co opisuje. Myślę jednak, że całość, choć zawiera wiele niedopowiedzeń i niejasności, jest historią spójną i kompletną. „Submarino” z pewnością nie jest książką, po którą sięgniemy dla przyjemności, czy chwili relaksu. To pozycja trudna i wymagająca, jednak – co zawsze podkreślam przy tego typu literaturze – warto poznawać to, co z czym na co dzień nie obcujemy. Przeczytać o problemach, z jakimi gdzieś na świecie borykają się ludzie tacy jak my i podziękować losowi za szczęście, jakie przypadło nam w udziale.
***
Jest fatalnie. Zupełnie nie mam na nic czasu, nie wystarcza mi go nawet na to, żeby choć trochę się wyspać, o czytaniu książek nie wspomnę... A to dopiero wrzesień! Boję się pomyśleć, co będzie później. Nie sądziłam, że klasa maturalna aż tak przytłacza ilością nauki i dodatkowych zajęć. Oby do maja...
A jak Wam mija pierwszy miesiąc szkoły?