piątek, 24 czerwca 2011

Poznajcie Liliową

xxx

    poniedziałek, 20 czerwca 2011

    "Dom tysiąca nocy" Maja Wolny


    Po literaturę polską sięgam niezwykle sporadycznie, mogę wręcz powiedzieć, że prawie wcale. I choć nie mam żadnych konkretnych uprzedzeń, to jednak nie potrafię spojrzeć przychylnie na twórczość naszych rodzimych pisarzy. Co więc skusiło mnie do sięgnięcia po książkę Mai Wolny? Właściwie odpowiedź jest prosta - skusiła mnie okładka. Czarno-żółta tonacja, w której utrzymana jest szata graficzna, skutecznie przyciągnęła moją uwagę. Pomyślałam więc, że i treść zasługuje zapewne na chwilę uwagi.

    Początek historii jest nieco schematyczny: Malwina, pięćdziesięcioletnia kobieta po przejściach postanawia spakować do walizki cały swój dobytek, wynająć przypadkowemu człowiekowi kieleckie mieszkanko i wyruszyć w nieznane. Konkretniej – do Sorrento, małego miasteczka turystycznego, położonego na południu Włoch nad Zatoką Neapolitańską, gdzie zamierza podjąć pracę jako pomoc domowa. Ma nadzieję, że ta radykalna zmiana pomoże jej zapomnieć o tragicznych wydarzeniach z przeszłości i nauczyć się na nowo korzystać z uroków życia. Jej „podopieczną” staje się Carla Russo – kobieta, która lata młodości ma już dawno za sobą. Jest także ktoś jeszcze. Ktoś, kto wpłynie na życie Malwiny w znaczący sposób – osiemnastoletni wnuk Carli, Bruno, obdarzony nadzwyczajnym talentem literackim.

    Jak już wspomniałam, fabuła zarysowuje się dość typowo, żeby nie powiedzieć, że banalnie. Malwina – kobieta, jakich wiele. Na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym, choć, jak zaznacza autorka, pomimo swego wieku nadal zachwyca mężczyzn sympatyczną twarzą bez zmarszczek oraz długimi, zgrabnymi nogami. Byłaby to bohaterka niemalże idealna, gdyby nie to, że Maja Wolny włożyła jej na plecy ogromny bagaż bolesnych doświadczeń. A dzięki temu Malwina zyskuje naprawdę dużo, gdyż nagle staje się postacią realną, bardzo bliską czytelnikowi. To osoba, od której można się wiele nauczyć. Czytając o tragedii, z którą przyszło jej się zmierzyć, zastanowiłam się, jak potoczy się moje życie - czy i dla mnie los szykuje takie "niespodzianki"? To niezwykle zadziwiające, jak szybko może zmienić się nasza codzienność, w mgnieniu oka dotychczasowe szczęście i dostatek może przemienić się w drogę ubitą z kamieni poprzetykanych kolcami. Dumni z siebie mogą być ci, którzy - podobnie jak Malwina - z lekkim uśmiechem na ustach potrafią się po niej poruszać, skrzętnie omijając wyboje i nierówności.

    Maja Wolny stworzyła niezwykle barwną, wprost poetycką opowieść, a wszytko to za sprawą języka, którym się posługuje. Jest on niepozbawiony metafor i różnego rodzaju aluzji, niekiedy wręcz ciężko odróżnić prawdę od fikcji. W "Domu tysiąca nocy", gdzie wzajemnie przenikają się dwa równolegle istniejące światy, napotykamy wiele przemyśleń, luźnych wypowiedzeń, lecz przy tym także całą paletę uczuć i emocji. Malwina, jako właścicielka bolesnych doświadczeń, zachwyca się nowym otoczeniem - z jej perspektywy Sorrento to istny raj, piękne widoki, świeże owoce, życie, w którym problemy nie istnieją. A jednak druga bohaterka, Carla, pokazuje, iż postrzeganie tego świata przez Polkę to jedynie złudzenie, fałszywe przekonanie na temat tego, co w rzeczywistości skrywają jego zakamarki.

    I choć nie do końca przemówiło do mnie zakończenie tej krótkiej historii, to jednak w dalszym ciągu uważam, iż zdecydowanie warto poświęcić jej odrobinę czasu. Być może nie zmienia ona sposobu myślenia, lecz nasuwa pewne refleksje, a dodatkowo stanowi kawałek naprawdę dobrej literatury. Wierzę również, że "Dom tysiąca nocy" to jedna z tych książek, do których po pewnym czasie trzeba wrócić, gdyż można odczytywać ją na wiele sposobów. I zawsze znajdować w niej coś nowego.


     Recenzja napisana dla portalu Lubimy Czytać.

    wtorek, 14 czerwca 2011

    "Spójrz na mnie" Yrsa Sigurðardóttir


    "Spójrz na mnie" to piąta część cyklu poświęconego Thorze Gudmundsdottir, młodej prawniczce z Reykjavíku. Tym razem otrzymuje ona zlecenie od pensjonariusza ośrodka psychiatrycznego skazanego za pedofilię - Thora ma doprowadzić do rewizji pewnego wyroku. Sprawa dotyczy Jakoba, innego mieszkańca ośrodka, chłopaka z zespołem Downa. Został on skazany na wzniecenie pożaru na terenie ośrodka rehabilitacyjnego, wskutek czego śmierć poniosło kilka osób: czterech pensjonariuszy oraz młody sanitariusz, dyżurujący na nocną zmianę. Thora powoli kompletuje poszczególne elementy układanki, jednakże gdy okazuje się, że jedna z pacjentek była w ciąży, sprawa znacznie się komplikuje. Kto był w rzeczywistości sprawcą podpalenia? Komu zależało na śmierci ciężko upośledzonych ludzi? Kto dopuścił się gwałtu na bezbronnej dziewczynie? Pytań wciąż przybywa, a dodatkowo pojawiają się kolejne wątki, które - choć pozornie wydają się niezwiązane ze śledztwem prowadzonym przez Thorę - tworzą razem misterną intrygę.

    Obiecałam sobie ostatnimi czasy, iż powrócę do jednego z moich ulubionych gatunków, a mianowicie kryminału, i coraz częściej będę sięgać po tego rodzaju książki. I, jak widać, los mi sprzyja. Oto mam przed sobą nowość wydawniczą, która zaczyna zbierać pochlebne recenzje. Jak się okazuje - nie bezpodstawnie. "Spójrz na mnie" intryguje od pierwszej strony, kiedy to autorka przedstawia nam młode małżeństwo oraz ich kilkuletniego synka. Rodzina ta jest nawiedzana przez ducha, a wszelkie próby walki z siłami nieczystymi, w ostateczności nawet egzorcyzmy, nie przynoszą rezultatów. Brzmi jak z dobrego horroru, prawda? Bo powieść ta, to w rzeczywistości soczysta mieszanka kryminału oraz niemałej ilości naprawdę emocjonującego dreszczowca. Yrsa Sigurðardóttir to wybitnie pomysłowa pisarka, obdarzona bardzo bujną wyobraźnią, co przejawia się chociażby w licznych opisach miejsc, zapachów czy smaków. Niektóre z nich były tak mocno sugestywne, iż podświadomie sama, marszcząc nos, wyczuwałam fetor z rozkładającego się ptaka oraz woń wydobywającą się spod szpitalnych opatrunków.

    Ilość wątków przewijających się w tej powieści jest tak duża, że streszczenie ich tutaj byłoby jednoznaczne z opowiedzeniem całej książki. W tej kwestii jestem zdania, iż autorka zasługuje na ogromny podziw - połączenie w logiczną (!) i niebanalną całość tylu wydarzeń, z pozoru tworzących odrębne opowieści, na pewno nie należało do łatwych zadań. Co więcej, Yrsa Sigurðardóttir postanowiła także skupić się na bohaterach, dzięki czemu każda postać zdaje się być realną osobą z własną, niepowtarzalną historią. Miejsce akcji również odgrywa w powieści dość istotną rolę - Reykjavík, skuty mrozem, zasypany śniegiem i walczący z kryzysem gospodarczym ma swój udział w tworzeniu klimatu całości.

    A zakończenie? Cóż, pod tym względem autorka całkowicie mnie zaskoczyła. Mimo że podczas śledztwa prowadzonego przez Thorę kilka razy udało mi się wyłapać pewne powiązania między bohaterami a konkretnymi wydarzeniami, to jednak ostateczne rozwiązanie zagadki było dla mnie kompletnie nieoczekiwane, niemniej jednak w pełni satysfakcjonujące.

    Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wyruszyć do biblioteki w celu wyłowienia innych powieści o Thorze Gudmundsdottir. I jeśli są one choć w połowie tak dobre jak "Spójrz na mnie", to z pełnym przekonaniem mogę już oświadczyć, iż Yrsa Sigurðardóttir dołącza do moich ulubionych autorów.  


     Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukateria oraz Wydawnictwu Muza.

    wtorek, 7 czerwca 2011

    "Bez śladu" Linwood Barclay

     

    Pewnego ranka czternastoletnia Cynthia Bigge budzi się w zupełnie opustoszałym domu. Zdziwiona nieobecnością rodziny, zostaje poinformowana, że rodzice nie pojawili się dziś w pracy, a jej starszy brat, Todd, nie przyszedł do szkoły. Dziewczyna zawiadamia policję o zaginięciu, jednak poszukiwania nie przynoszą rezultatów. Po rodzinie Cynthii ślad wszelki zaginął.

    Mija dwadzieścia pięć lat. Cynthia, obecnie żona Terry'ego Archera oraz matka ośmioletniej Grace, nadal nie może zapomnieć o tajemniczym zniknięciu swojej rodziny. Postanawia wziąć udział w telewizyjnym programie poświęconym nierozwiązanym sprawom kryminalnym. Wciąż żywiąc nadzieje na jakiekolwiek wieści związane z wydarzeniami sprzed dwudziestu pięciu lat, Cynthia niespodziewanie otrzymuje dziwny telefon, który początkowo wydaje się być jedynie wygłupem jakiegoś żartownisia. Jednakże, gdy kilka dni później Archerowie znajdują na kuchennym stole kapelusz należący niegdyś do ojca Cynthii sprawa znacznie się komplikuje. Kobieta zatrudnia prywatnego detektywa mając przed sobą tylko jeden cel  - dotrzeć do prawdy i uzyskać odpowiedź na pytanie dręczące ją od ponad dwudziestu lat: co stało się tej fatalnej nocy? 

    Przeczytawszy kilkanaście pierwszych rozdziałów, przypomniałam sobie z pełnym zadowoleniem, dlaczego tak bardzo lubię kryminały. Co prawda ostatnimi czasy nieco zaniedbałam ten gatunek literacki, jednak "Bez śladu" ponownie zachęciło mnie do częstszego sięgania po detektywistyczne książki. Ich największą zaletą jest bez wątpienia wartka akcja, gnająca do przodu w zastraszająco szybkim tempie. Linwood Barclay w tej kwestii spisał się doskonale - w powieści nie ma czasu na nudę. Można by rzec, że pochłanianie kolejnych rozdziałów jest niczym przejażdżka rozpędzoną kolejką w wesołym miasteczku. Ta książka po prostu sama się czyta, każda strona to kolejny nieoczekiwany zwrot akcji, kolejny puzzel do ułożenia skomplikowanej całości. A końcowy efekt, czyli rozwiązanie intrygi jest - uwierzcie! - ogromnie zaskakujący.

    Jest jednak pewna kwestia, która mocno mnie zawiodła, a mianowicie bohaterowie. Nie oczekiwałam tu żadnych rozbudowanych opisów, wnikliwych analiz psychologicznych ani innych tego typu zabiegów, choć przyznam szczerze, że nie pogardziłabym choć krótkim przedstawieniem postaci. Autor ograniczył się w tym aspekcie do minimum - narracja pierwszoosobowa, prowadzona z punktu widzenia Terry'ego Archera, męża Cynthii, zupełnie nie daje czytelnikowi możliwości poznania pozostałych bohaterów. 

    Pomimo wszelkich niedociągnięć, w tym także językowych, muszę przyznać, że "Bez śladu" wywarło na mnie pozytywne wrażenie. W gruncie rzeczy jest to po prostu dobre czytadło, dlatego wszelkie wymagania dotyczące literatury z wyższej półki odstawiam na bok. Podeszłam do tej powieści z nadzieją, iż miło i przyjemnie spędzę przy niej czas, i pod tym względem książka spełniła swą rolę w stu procentach. 


     Recenzja napisana dla portalu Lubimy Czytać.