piątek, 22 kwietnia 2011

"Trucicielka" Éric-Emmanuel Schmitt

 

Myślę, że każdy zgodzi się ze stwierdzeniem, iż opowiadanie to gatunek trudny pod wieloma względami zarówno dla pisarza, jak i dla czytelnika. Dla pisarza, gdyż niezwykle trudnym zadaniem musi być okrojenie jakiejś historii do tego stopnia, by objętościowo nadal pozostała ona opowiadaniem, a jednocześnie zachowywała sens oraz fabułę; dla czytelnika, gdyż niełatwo jest wyczytać z krótkiego opowiadania wszystko to, co autor chciał przekazać i ukrył gdzieś między słowami. Jednakże po "Trucicielkę" sięgnęłam bez wahania, a to dzięki "Historiom miłosnym", które jakiś czas temu sprawiły, że wprost zakochałam się w twórczości Érica-Emmanuela Schmitta.

Tytułowe opowiadanie to historia siedemdziesięcioletniej Marie Maurestier - kobiety podejrzewanej o otrucie trzech mężów oraz kochanka. Nikt nie zna prawdy, lecz pewnego dnia, kiedy do parafii przybywa nowy proboszcz, Marie postanawia wyjawić mu swoją tajemnicę. W drugim opowiadaniu pt. "Powrót" Schmitt przedstawia nam Grega - marynarza, który niespodziewanie dowiaduje się o śmierci jednej ze swoich córek. Wtedy właśnie, przerażony, uświadamia sobie, że jego ojcowska miłość nie obejmuje w tym samym stopniu każdej z dziewczynek. Trzecie opowiadanie, "Koncert Pamięci Anioła", opisuje rywalizację dwóch młodych muzyków. Chęć sławy odbiera jednemu z nich zdrowy rozsądek, co w konsekwencji doprowadza do tragedii. W ostatnim opowiadaniu pt. "Elizejska miłość" poznajemy francuską parę prezydencką oraz historię miłości tej dwójki - wzruszającej, skomplikowanej, lecz przy tym także pięknej i niepowtarzalnej. 

Po lekturze tej książki aż chciałoby się rzec: "Jaka szkoda, że to już koniec...". Opowiadania są stosunkowo krótkie, a pochłaniają do tego stopnia, że "Trucicielka" kończy się naprawdę bardzo szybko. Motywem przewodnim każdej historii jest obsesja. Analizując kolejne wątki odnajdujemy w nich różne oblicza obsesji - od chorobliwej tęsknoty, po bezgraniczną miłość oraz przyprawiające o wewnętrzny ból pożądanie. Schmitt po raz kolejny zaczarował mnie słowami, ujął swoim talentem oraz magią, jaka kryje się w jego twórczości. Co prawda nie mogę powiedzieć, że wszystkie opowiadania z tego zbioru wywarły na mnie tak samo pozytywne wrażenie, aczkolwiek każde przeczytałam z ogromną przyjemnością. Moim osobistym faworytem jest zdecydowanie "Koncert Pamięci Anioła" - opowieść, która obudziła we mnie wiele skrajnych emocji i skłoniła do własnych przemyśleń.

Ponadto kolejnym wspólnym motywem wszystkich opowiadań jest motyw św. Rity, patronki od spraw trudnych i beznadziejnych. Niewątpliwie postać ta, zgrabnie przewijająca się między jednym a drugim opowiadaniem, nadaje całości smaku i sprawia, że możemy odbierać "Trucicielkę" na wiele różnych sposobów. Możemy czytać opowiadania, zwracając uwagę jedynie na kwestie fabularne, ale możemy również spróbować doszukiwać się w nich czegoś ukrytego pomiędzy wierszami, jakiegoś drugiego dna, którego nieodłączną częścią jest właśnie św. Rita.

Sądzę, że osobom, które znają i lubią twórczość Schmitta nie trzeba polecać "Trucicielki", gdyż i tak każdy sięgnie po nią w swoim czasie, tego jestem stuprocentowo pewna. Dodam tylko, że dla prawdziwych fanów smacznym kąskiem może okazać się fragment pamiętnika samego Schmitta, załączony na końcu książki. Jednakże myślę, że ten zbiór opowiadań będzie również świetnym początkiem dla tych, którzy z tym autorem nie mieli jeszcze do czynienia. Zapewniam Was, że nie będziecie rozczarowani i w tych czterech krótkich historiach zagłębicie się z niekłamaną przyjemnością.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Książka na majówkę oraz stosy

Wczoraj rano dotarła do mnie książka na majówkę, czyli książka z wymiany zorganizowanej przez Sabinkę. :) Niestety, nie mam pojęcia, kim jest nadawca, gdyż w paczce nie znalazłam żadnego liściku ani notatki z imieniem i nazwiskiem, bądź też adresem bloga tej osoby, a koperta nie dotrwała do mojego powrotu do domu. Proszę więc, aby - jeśli nadawca czyta ten post - poinformował mnie w komentarzu, kim jest. ;) A poniżej załączam zdjęcie, które zrobiłam zaraz po obejrzeniu zawartości paczki.

Serdecznie dziękuję za tak miłą przesyłkę! :) Moja paczka pójdzie w świat prawdopodobnie jutro. Zakładki nadal nie udało mi się znaleźć, aczkolwiek postanowiłam wybrać coś z własnych zbiorów.

Przy okazji chcę się Wam również pochwalić moimi najnowszymi nabytkami. I napiszę to, co zawsze wykrzykuje z zachwytem każdy książkoholik - jak ja uwielbiam nowe książki! Wprost nie mogę się na nie napatrzeć! ;)

Od góry: 
"Kraina zwana Tutaj" Cecelia Ahern - wymiana z użytkowniczką LC;
"Książę Mgły" Carlos Ruiz Zafón - do recenzji dla portalu LC;
"Dom tysiąca nocy" Maja Wolny - do recenzji dla portalu LC;
"1Q84. 2" Haruki Murakami - do recenzji dla portalu LC;
"Klub filmowy" David Gilmour - od Wydawnictwa Dobra Literatura;
"Kompozytor burz" Andres Pascual - od Wydawnictwa Otwartego;
"Karuzela uczuć" Jodi Picoult - wymiana z użytkowniczką LC.

Ten zaś stosik prawie w całości otrzymałam od Wydawnictwa Prószyński i S-ka. Jedynie "Zabawa w miłość" Margaux Fragoso to egzemplarz recenzyjny od portalu nakanapie.pl. Dziękuję. :)

Jak widać, troszkę się tego nazbierało, a wypada też dodać, że poprzednie stosy nie są jeszcze w całości przeczytane... Cóż, pocieszam się myślą, że coraz bliżej wakacje. A jeszcze bliżej - Wielkanoc, dlatego korzystając z okazji życzę wszystkim Wesołych Świąt! :)

czwartek, 14 kwietnia 2011

"Numery. Czas uciekać" Rachel Ward


Do "Numerów" zachęciły mnie pozytywne recenzje. Wielu blogerów zachwycało się debiutem literackim Rachel Ward, brytyjskiej pisarki, która rozpoczęła swoją karierę zdobywając lokalną nagrodę pisarzy na Festiwalu Frome w Anglii w roku 2006. Otrzymała ją za krótkie opowiadanie, które stało się pierwszym rozdziałem powieści "Numery". Ten fakt zaintrygował mnie dość mocno. Na tyle mocno, że do lektury zasiadłam z dużymi wymaganiami. Jak się okazało - zbyt dużymi. Ale po kolei.

Piętnastoletnia Jem nie najlepiej radzi sobie ze swoim życiem. Jej matka zmarła, gdy dziewczynka miała zaledwie siedem lat. Właśnie wtedy odkryła, co oznaczają numery, które pojawiają się w jej głowie, kiedy patrzy komuś prosto w oczy - to data śmierci tej osoby. Jem zdaje sobie sprawę, że ten dar to w rzeczywistości ogromne przekleństwo. Unika nawiązywania głębszych relacji z innymi ludźmi, gdyż wie, że zawsze będzie skazana na obecność numerów. Jednak pewnego dnia jej ścieżka życiowa niespodziewanie zaczyna krzyżować się ze ścieżką drugiej osoby - ciemnoskórego Pająka, chłopaka wychowywanego przez babcię. A kiedy oboje są świadkami ataku terrorystycznego, ich losy łączą się na dobre.

Po literaturę młodzieżową sięgam wtedy, gdy moją uwagę przyciągnie przynajmniej jedna z trzech rzeczy: opis fabuły, okładka lub pozytywne recenzje innych blogerów. W przypadku książki Rachel Ward wszystkie te wymienione elementy zachęciły mnie do lektury. Wydawało mi się, że pomysł jest oryginalny - żadnych wampirów, wilkołaków i tym podobnych istot. Tym razem numery, a to już jakiś powiew świeżości. I rzeczywiście, fabuła okazała się dość ciekawa, choć muszę przyznać, że momentami odczuwałam lekkie znużenie. Przez wiele stron ciągnęła się ucieczka Jem i Pająka przed policją, a nie działo się prawie nic, oprócz tego, że co parę rozdziałów bohaterowie zmieniali swoją kryjówkę. Niestety, choć powinnam czytać tę książkę z rosnącym napięciem, to tego właśnie zabrakło. Przewracałam kolejne kartki bez większych emocji, czytając kolejne rozdziały bez wypieków na twarzy. Punktem zwrotnym okazało się być zakończenie, które, choć przewidywalne, nieco zachęciło mnie do sięgnięcia po kontynuację losów głównej bohaterki.

Jednakże mankamenty fabularne nie okazały się być największą wadą "Numerów", bowiem tym, co w największym stopniu sprawiło, że moje wrażenia po lekturze są raczej negatywne, był język. Zdaję sobie sprawę, że w tej kwestii można winić przede wszystkim tłumacza, aczkolwiek sądzę, że i oryginał książki nie jest pod tym względem lepszy. Raziły mnie liczne przekleństwa, mnogość slangowych wyrażeń, kolokwializmów i tym podobnych "kwiatków". Być może taki język był celowym zabiegiem, zamysłem autorki, którego ideą było jak najbardziej sugestywne przedstawienie bohaterów z marginesu społecznego, którzy większość swojego życia spędzili na londyńskich ulicach. Jednak, niestety, w moim przypadku nie wpłynęło to korzystnie na ocenę książki. Choć zazwyczaj toleruję w powieściach wulgaryzmy i potoczne wyrażenia, to uważam, że w "Numerach" było ich zdecydowanie za dużo.

Jestem pewna, że osoby, które gustują w literaturze młodzieżowej sięgną po tę książkę bez względu na jej wady, tak więc pozostaje mi jedynie przypomnieć, iż w lutym ukazała się kontynuacja losów Jem i pozostałych bohaterów - "Numery. Chaos". Zainteresowanych odsyłam na stronę internetową Wydawnictwa Wilga.

 
Za egzemplarz recenzyjny dziękuję Wydawnictwu Wilga.

czwartek, 7 kwietnia 2011

"Historia mojego (nie)ciała" Karolina Otwinowska


Pomimo tego, że osobiście nigdy nie miałam styczności z zaburzeniami odżywiania, to jednak zawsze bardzo lubiłam literaturę faktu poruszającą tematy traktujące o anoreksji czy bulimii. Jak powszechnie wiadomo, nie są to tematy ani łatwe, ani przyjemne, wręcz przeciwnie - pokazują, z iloma ogromnymi problemami muszą każdego dnia zmierzyć się chorzy.

Przyznam szczerze, że do najnowszej książki Karoliny Otwinowskiej podchodziłam z dość dużą rezerwą, bowiem "Historia mojego (nie)ciała" to kontynuacja opowieści, którą autorka rozpoczęła książką "Dieta (nie)życia", wydaną w 2009 roku. Jako, że nie miałam okazji, aby ją przeczytać, obawiałam się, że nie zdołam się wczuć w klimat historii, że będę pozbawiona niektórych ważnych detali, które wpłyną na moją ocenę książki. Jednakże tak się nie stało, gdyż "Historia mojego (nie)ciała" to, można powiedzieć, odrębna opowieść, która w małym stopniu odnosi się do swojej poprzedniczki.

Karolina Otwinowska, zarówno autorka jak i główna bohaterka książki, to dwudziestodwuletnia studentka psychologii, która poprzez słowo pisane dzieli się z innymi swoimi przykrymi doświadczeniami. Są one związane z anoreksją, z którą Otwinowska walczyła przez ponad dziesięć lat. Jej zapiski dotyczą zarówno życia codziennego, jak i przebiegu choroby, leczenia oraz powrotu do normalności. Autorka opowiada czytelnikom swoją historię, szczegółowo omawiając przede wszystkim przyczyny anoreksji, zagłębia się także w mechanizmy jej działania oraz reakcje, które wywołuje ona w organizmie oraz psychice osoby chorej. "Historia mojego (nie)ciała" składa się w większości z luźnych przemyśleń, rozważań i podsumowań - Otwinowska rozlicza się z własnym "Ja", opowiadając jednocześnie czytelnikom, jak ciężką i wymagającą wielu poświęceń walką była walka z chorobą.

Z pewnością książka ta zainteresuje w największym stopniu tych, którzy osobiście mieli do czynienia z anoreksją i jej następstwami, aczkolwiek "Historia mojego (nie)ciała" to także zbiór wielu trafnych myśli oraz rozważań o życiu, z którymi niewątpliwie warto się zapoznać. Po przeczytaniu pozostaje mi jedynie podziwiać Otwinowską za jej wewnętrzną siłę, upór i wiarę w zwycięstwo, gdyż zdaję sobie sprawę, jak ogromnym wyzwaniem była dla niej choroba. Niełatwo wygrać z tak zahartowanym i podstępnym przeciwnikiem, szczególnie, kiedy stawką jest nasze własne życie.


 Recenzja napisana dla portalu Lubimy Czytać.