wtorek, 7 czerwca 2011

"Bez śladu" Linwood Barclay

 

Pewnego ranka czternastoletnia Cynthia Bigge budzi się w zupełnie opustoszałym domu. Zdziwiona nieobecnością rodziny, zostaje poinformowana, że rodzice nie pojawili się dziś w pracy, a jej starszy brat, Todd, nie przyszedł do szkoły. Dziewczyna zawiadamia policję o zaginięciu, jednak poszukiwania nie przynoszą rezultatów. Po rodzinie Cynthii ślad wszelki zaginął.

Mija dwadzieścia pięć lat. Cynthia, obecnie żona Terry'ego Archera oraz matka ośmioletniej Grace, nadal nie może zapomnieć o tajemniczym zniknięciu swojej rodziny. Postanawia wziąć udział w telewizyjnym programie poświęconym nierozwiązanym sprawom kryminalnym. Wciąż żywiąc nadzieje na jakiekolwiek wieści związane z wydarzeniami sprzed dwudziestu pięciu lat, Cynthia niespodziewanie otrzymuje dziwny telefon, który początkowo wydaje się być jedynie wygłupem jakiegoś żartownisia. Jednakże, gdy kilka dni później Archerowie znajdują na kuchennym stole kapelusz należący niegdyś do ojca Cynthii sprawa znacznie się komplikuje. Kobieta zatrudnia prywatnego detektywa mając przed sobą tylko jeden cel  - dotrzeć do prawdy i uzyskać odpowiedź na pytanie dręczące ją od ponad dwudziestu lat: co stało się tej fatalnej nocy? 

Przeczytawszy kilkanaście pierwszych rozdziałów, przypomniałam sobie z pełnym zadowoleniem, dlaczego tak bardzo lubię kryminały. Co prawda ostatnimi czasy nieco zaniedbałam ten gatunek literacki, jednak "Bez śladu" ponownie zachęciło mnie do częstszego sięgania po detektywistyczne książki. Ich największą zaletą jest bez wątpienia wartka akcja, gnająca do przodu w zastraszająco szybkim tempie. Linwood Barclay w tej kwestii spisał się doskonale - w powieści nie ma czasu na nudę. Można by rzec, że pochłanianie kolejnych rozdziałów jest niczym przejażdżka rozpędzoną kolejką w wesołym miasteczku. Ta książka po prostu sama się czyta, każda strona to kolejny nieoczekiwany zwrot akcji, kolejny puzzel do ułożenia skomplikowanej całości. A końcowy efekt, czyli rozwiązanie intrygi jest - uwierzcie! - ogromnie zaskakujący.

Jest jednak pewna kwestia, która mocno mnie zawiodła, a mianowicie bohaterowie. Nie oczekiwałam tu żadnych rozbudowanych opisów, wnikliwych analiz psychologicznych ani innych tego typu zabiegów, choć przyznam szczerze, że nie pogardziłabym choć krótkim przedstawieniem postaci. Autor ograniczył się w tym aspekcie do minimum - narracja pierwszoosobowa, prowadzona z punktu widzenia Terry'ego Archera, męża Cynthii, zupełnie nie daje czytelnikowi możliwości poznania pozostałych bohaterów. 

Pomimo wszelkich niedociągnięć, w tym także językowych, muszę przyznać, że "Bez śladu" wywarło na mnie pozytywne wrażenie. W gruncie rzeczy jest to po prostu dobre czytadło, dlatego wszelkie wymagania dotyczące literatury z wyższej półki odstawiam na bok. Podeszłam do tej powieści z nadzieją, iż miło i przyjemnie spędzę przy niej czas, i pod tym względem książka spełniła swą rolę w stu procentach. 


 Recenzja napisana dla portalu Lubimy Czytać.